
Cóż jest takiego co sprawia, że siedząc w niedużej ciemnej sali przez dwie godziny skupiamy całą swoją uwagę na ten jeden punkt pośrodku sceny. Wśród obcobrzmiących naokoło głosów, setki kilometrów od domu odrywamy się od rzeczywistości, mniej lub bardziej skomplikowanej, żyjąc tylko tym wydarzeniem wyczekiwanym w euforii i stresie zarazem. Przecież to tylko człowiek z gitarą, występując solo na scenie wystawia siebie, swój wizerunek i dorobek artystyczny przed publicznym osądem. Odwaga i pewność siebie - jak najbardziej pasują do tej sytuacji. Bryan Adams pokazał nam tamtego wieczoru swój "szkielet", stając sam przed mikrofonem uwypukla nam swoje detale bądź niedoskonałości. On błyszczy swoim talentem, powala głosem, a wszyscy wnikliwie słuchają wbici w fotel gdy wyciąga do granic możliwości swoje ballady, bądź klaszczą na stojąco podczas klasyki z Recklessa. Koncert akustyczny Bare Bones to historia, której nie wszyscy artyści mogą doświadczyć, tego nie można się nauczyć, to talent z którym trzeba się urodzić.
Bryan to człowiek charyzma, Jego występy to prosty przekaz, bez zbędnych fajerwerków, a jedynym ozdobnikiem jest On sam. Wydawać się może, że koncert unplugged to nudna telenowela, nic z tego - to występ rockowy okraszony wszystkimi dobrze rozpoznawalnymi riffami, gdzie zamiast wzmacniacza, bębnów i basu mamy gitarę, kumpla na pianinie i Jego.
Dzięki minimalistycznemu podejściu dostrzegamy wszystkie detale, skupiamy się na każdym geście, każdym szarpnięciu za strunę, słychać wszystko głośno i wyraźnie.
Wchodząc na salę ma się wrażenie wielkiego spektaklu w małym gronie, poczucia bliskości - jeszcze nigdy w swojej historii koncertów Bryana nie było mi dane obserwować z tej perspektywy.
Koncerty akustyczne Bare Bones gromadzą trochę starszą publiczność, średnia wieku przeciętnego widza na moje oko wynosiła o 10 lat więcej niż na tradycyjnym fullbandzie. Ponadto Filharmonia dyktuje kulturę i w samych koszulkach "fana" ubranych było niespełna kilka osób. Niemiecka dokładność kazała wszystkim czekać na mrozie do godziny przed koncertem, tego było mało - drzwi do sali otworzyli 19:45. O godz. 20:15 zgasły światła i wyszedł sam Bryan. Show rozpoczął się od klasyku "Run to you". Pamiętam z koncertu z 2009 r., jak i tu w Berlinie również weszło Bryanowi w krew stukanie palcami w mikrofon w rytm basu przed ostatnim refrenem. Potem kolejno "It's only love", "Back to you", przepięknie wykonane "Do I have to say the words?". Generalnie Adams tego wieczoru (jak zawsze) zaprezentował przekrój piosenek z ponad 30 lat kariery. Oprócz tego do rzadziej wykonywanych piosenek można doliczyć "Heat of the night", "Remember", do których mam osobisty sentyment.
Przy większości występu wspomagał zawsze uśmiechnięty Gary Briet na pianinie.
Z 3 rzędu (jakieś 4 do 5m od mikrofonu) widać było cały warsztat pracy, każdą opadającą kroplę potu, każdy kosmyk nasmarowany woskiem włosa.
Bryan to człowiek sceny, w przerwach lubi wtrącić śmieszną anegdotę, wykpić z kogoś. Tego wieczoru opowiadał o pierwszym występie w Berlinie, gdzie razem z Rogerem Watersem grali zarówno po stronie Wschodniego i Zachodniego Berlina. Nie omieszkał zażartować ze swojej mamy, która to na każdą decyzję Bryana odpowiadała "It's nice honey".
W tym akapicie powinienem teraz napisać znacznie więcej, ale powstrzymam się - to co się wydarzyło przy "If you wanna be bad..." na zawsze zapadnie w pamięć i się nie powtórzy.
Jak mówi powiedzenie - to co dobre szybko się kończy - to prawda. Bryan zagrał przez ponad 2 godziny 27 piosenek, wszystko zleciało błyskawicznie kończąc rozświetloną salą telefonami przy "All for love".
Po dwóch bisach było wiadomo, że nie pojawi się kolejny raz na deskach filharmonii. Światła zapaliły się i z zadumaniem trzeba było zmierzać do wyjścia.
Jeśli słuchałeś(aś) wersję koncertu wydaną na albumie, to tu małe zaskoczenie - koncert w Berlinie, i z całą pewnością wszystkie na trasie Bare Bones, muzycznie prezentują się znacznie dojrzalej. Adams jest bardziej ekspresyjny, wędruje niezachwianym głosem po skali.
Jeśli uwielbiasz takie klimaty, będziesz miał(a) okazję i szczęście - jest to pozycja obowiązkowa nie tylko dla fanów Bryana Adamsa.
Wracają do domu, pędzać czarną nocą autostradą w stronę Poznania, cały czas przed oczami przewijało się, to co zdarzyło się tego wieczoru. Następnego dnia wszystko naokoło wydało się bez sensu, ludzie pędzą gdzieś, a tak naprawdę w życiu pamiętamy tylko te niesamowite chwile.
Było pięknie! To cała magia Bare Bones.
Setlista: